Spełnił się po latach ideał "Radaru", mojego pisma rodzinnego, inicjacyjnego. Było coś takiego przed laty, a w tym rubryka "Kawalkada". Wysyłało się tam wiersze wraz z adresem. Potem pisało się i otrzymywało listy o wierszach, o spotykaniu się pokolenia na łamach, w czymś w rodzaju roboczego brulionu. Bywało, że odwiedzaliśmy się wzajemnie, że więzi literackie przeradzały się w kumpelskie. Dodatkowo jeszcze "Radar" organizował zloty swoich licznych korespondentów terenowych, autorów opowiadań, recenzji i wierszy goszczących na łamach.
   
Odżyło to we mnie przy lekturze zielonej książeczki zatytułowanej p.h.p. wiersze, gromadzącej teksty członków internetowej grupy dyskusyjnej pl.hum.poezja. Dobrze, że doczekaliśmy Internetu, jeżeli można pod jego patronatem tak żywiołowo i szczerze natychmiast zareagować na cudzy wiersz. Teraz nie czeka się tygodniami na list od koleżanki. W ciągu kilku minut wiem, czy jestem bankrutem w czyichś oczach czy też triumfatorem jakiejś szczególnej rozgrywki lirycznej. Książka wydana w Wałbrzychu jest fascynującym zapisem dyskursu wiedzionego w sieci. A dyskurs ten potrąca w intrygujący sposób o najżywotniejsze wątki poezji polskiej w drugiej połowie dwudziestego wieku. I jeszcze je o coś czystego, bezinteresownego, niezwykle zaangażowanego wzbogaca. Z drugiej strony, antologia umożliwia wejrzenie we współczesne sposoby odbioru, czytania i interpretacji poezji. Okazuje się, że wiersz wciąż może być tekstem pierwotnym, bezpośrednio poruszającym, a nie tylko semantyczną przestrzenią przeznaczoną wyłącznie dla badacza. Książka ta pokazuje ciągle żywe możliwości swobodnego komunikowania się, dla którego punktem wyjścia staje się tekst poetycki. Prawdę mówiąc, sądziłem, że kultura tego typu raczej zanikła. A tu nie dość, że wiersze ciekawe, to jeszcze dyskurs ich dotyczący głęboki i porywający. Wstyd robi się krytykowi zagrzebanemu w terminologie i metodologie, gdy obcuje z tak przekonującą prostotą odbioru, bezpośredniością przeżywania i wartościowania. Jeszcze można o wierszu przyjacielsko gawędzić, można się o niego spierać, można się z niego naśmiewać, dziwić mu się bądź identyfikować ze stylem i przesłaniem. I to wszystko na luzie, bez wielkich słów, bez kumoterstwa i obłudy. Wali się prosto z mostu, ale nie bez finezji, co sądzi się o nowym wierszu na stronie, bo nie ma się niczego do stracenia czy zyskania. Respondenci-poeci może nawet nie znają swoich twarzy... Trzyletnia historia strony zaowocowała książką, stworzyła grupę przyjaciół. Ale jest w tym coś ważniejszego: wykształcił się jedyny w swoim rodzaju język, sposób mówienia o wierszu, swobodna retoryka osądzania, kwalifikowania, oceniania. Tam możesz szukać, krytyku, źródeł odnowy swej wrażliwości i języka. I to mnie w tej książce najbardziej urzekło. Pomysł połączenia wiersza z umieszczonymi obok żywymi, bezceremonialnymi komentarzami na jego temat. A krążyło ich mnóstwo, więcej niż wierszy, w ciągu tych trzech lat. Było z czego wybierać. Zastanawiam się, czy w efekcie nie powstało nowe zjawisko w naszym życiu literackim: internetowa grupa literacka, konglomerat osobowości nie powiązanych ideologią estetyczną, lecz sposobem komunikowania się z odbiorcą, "medium użytym dla wyprowadzenia wierszy w świat" - jak zgrabnie ujął to jeden z członków grupy.
   
W ciągu tych trzech lat grupa wyłoniła liderów, krytyków, moderatorów dyskusji i inicjatorów różnorakich pomysłów, a następnie redaktorów antologii "p.h.p. wiersze". Tu szczególne słowa uznania za włożony wysiłek należy się "Tomaszkowi" (Tomasz Kozłowski z Kielc). Bo i ta grupa, jak wiele innych internetowych wspólnot, stanęła któregoś dnia przed dylematem weryfikacji jakości swoich tekstów. Powszechne mniemanie jest następujące: Internet to śmietnisko, tu może każdy umieścić byle głupstwo, dopiero "papier" coś znaczy i jest podobno naturalną barierą dla grafomanii. Poprzedzający wiersze wstęp, zatytułowany "E-pistolografia", wyjaśnia wiele. Mamy tam (pokazany w zarysie) kierunek pracy, rozwój intelektualny grupy, spory i rozłam, "zapis drogi od chaosu do porządku" - jak napisała na okładce Kinga Dunin. W tych przyjacielskich, zawziętych albo dowcipnych e-mailach jest wszystko: grupowe więzi, pasja, wiara w literaturę, intelektualność stopniowo wypierająca emocjonalną amatorszczyznę... Takie mamy grupy, jakie mamy czasy. Nie spotyka się obecnie grup literackich w tradycyjnym wydaniu, cieszmy się więc ich nową, anonimowo-internetową, formą.
   
Najpierw był pomysł na antologię, potem kręcenie nosem (a po co?), wreszcie w miarę stadny entuzjazm. A towarzyszyły temu tego rodzaju mailowe wypowiedzi: "Czas mija, grupie pl.hum.poezja stuknęły właśnie trzy lata - może spróbujemy pozostawić po sobie coś trwalszego niż zapis magnetyczny ma powierzchni twardego dysku? Może spróbujemy zaistnieć poza internetowym gettem?? "Książka to przedmiot (...) o określonej wartości. (...) Coś, co wymusza szacunek, specyficzny klimat, styl kontaktu. Twój tekst w Internecie to mgiełka...? "Tutaj nie ma antypatii, sympatii i innych koligacji, tutaj jest artystyczny nieład w stosunkach międzyludzkich?. "Sam mam za sobą różne doświadczenia, ale tylko na php miewałem tę niesamowitą świadomość, która zawsze nam towarzyszy, gdy ktoś obcy poświęca nam, naszym wytworom, swój czas z nieprzymuszonej woli, z czystej miłości do pisania i poezji?. "Nie przypominam sobie, aby gdziekolwiek na świecie został wydany jakikolwiek tomik wierszy inspirowany luźnym członkostwem osób korzystających z komputera".
   
Coś na kształt zwięzłej definicji całego przedsięwzięcia znalazłem w e-mailu z 23 kwietnia 2001 roku. Słowa "Aphilommena" powinny znaleźć się na okładce obok słów Kingi Dunin, która kwituje krótko: "to kronika stawania się poezji " przynajmniej w sensie socjologicznym". W przywoływanym liście twierdzi się nie bez racji, że planowana publikacja będzie czymś wyjątkowym. Pierwszym w historii literatury polskiej zbiorem wierszy zaistniałych wcześniej w Internecie. Robionym przez poetów-internetowców, a nie poetów traditional style (nie maszyna do pisania, leniwe publikacje w czasopismach i spotkania z czytelnikami w domach kultury, ale keyboard, publikacja w sekundę po decyzji i reakcje czytelników tego samego dnia.
   
Czytając tę książkę, miałem na uwadze jej "awangardowość", netowe otwieranie XXI wieku w poezji polskiej, pamiętałem także o wyjątkowo płodnym i szczęśliwym "spotkaniu się dusz" i o tym, co podkreślała jedna z bardziej aktywnych poetek, że "gdyby nie spotkanie w tej grupie, większość z nas nie pisałaby tak, jak pisze (...) nie umiałaby czytać, tak jak czyta". Pokażcie mi, proszę, drugą tak żywą przestrzeń literackiej ekspresji bezpośredniej. Wskażcie mi jakiekolwiek czasopisma z taką intensywnością wypełniające dojmująca pustkę... Nie mówię o kwartalnikach, przy których zgodnie zaczynamy zasypiać.
   
Dokument dokumentem, socjologia socjologią, ale prócz tego są "wiązki bólu, drobiny niepokoju i rozgwiazdy natchnienia", jak to ktoś kiedyś powiedział. Porusza nas coś albo nie porusza. Nie chciałbym nikogo (spośród ponad trzydziestu twórców) wyróżniać. Nie znalazłem wierszy złych, niepotrzebnych, letnich czy głupich. Spotkali się tu ludzie o dużej kulturze literackiej, wielkiej wrażliwości i poetyckiej biegłości. Poza tym znać rękę selekcjonera, widać estetyczną nieustępliwość. Ale jakoś szczególnie bliscy wydali mi się przy pierwszym czytaniu "Justyna" i "Elefant". Przy drugim będzie inaczej.
"p.h.p. wiersze". Wydawnicwto RUTA, Wałbrzych 2002.