Piszę wiersze, więc jestem?
Karol Maliszewski o poetyce Pawła Lekszyckiego
...


    Czy to wyznanie jest następną drwiną, kolejnym udanym żartem poetyckim, od jakich roi się w wierszach Pawła Lekszyckiego? W tym zalewie żartobliwej mowy zdarzają się ostańce powagi, wyspy refleksji stanowczo niewesołej. Wśród nich powyższe zdanie wydaje się być najbardziej wymowne, odsłaniając poważne założenia rzekomo kpiarskiego projektu poetyckiego. Już sam tytuł książki ăwiersze przygodowe i dokumentalneÓ przywołuje skojarzenia ludyczne i sygnalizuje rodzaj pokoleniowej gry w poezję jako coś niezobowiązującego i na luzie. Jednakże zawartość tomu tylko w połowie odpowiada zapowiedziom, wstępnym skojarzeniom czytelniczym. Przy pozorach sympatycznej gry poetyckiej chodzi o coś zasadniczego i jakby pierwotnego, o mozolne ustalanie tożsamości i ciułanie Đ wers po wersie Đ poczucia istotności, sensu egzystencji. Zauważmy, że gra, rodzaj totalnej przekomarzanki, toczy się w rówieśniczym i środowiskowym kręgu. Zaczęło się Đ jak sądzę Đ od poważnego wpływu idiomu poetyckiego charakterystycznego dla poezji Macieja Meleckiego, a następnie wzbogaciło się o cały szereg środków, chwytów i zastosowań znanych nam z wierszy innych młodych śląskich autorów, zaistniałych grupowo w antologii ăW swoją stronęÓ.

    Interesującym chwytem stosowanym przez Lekszyckiego jest opieranie monologu na wypowiedziach zasłyszanych (lub zobaczonych w piśmie) autorstwa przyjaciół, np. Pawła Sarny, Adama Pluszki lub Wojciecha Brzoski. Często oni sami pojawiają się w wierszu jako postacie literackie, jakby współkreując sytuację liryczną. W ten sposób tworzy się dokumentalny wielogłos środowiskowy, a czytelnikowi dane jest zajrzeć za kulisy tzw. ăśląskiej szkoły poezji życiaÓ w nowym wydaniu, uzyskać wgląd w świat dwudziestokilkuletnich młodych poetów, podejrzeć, jak i czym żyją, a przede wszystkim, jak się komunikują w warunkach wymyślonej przez siebie poetyckiej grypsery. Obracają się w kręgu podobnych fascynacji i doznań, tych samych cytatów (np. ze Świetlickiego, Meleckiego, Olszańskiego), tych samych filmów, tej samej muzyki. Inspirują się wzajemnie i naśladują. To jest zupełnie naturalne i stoi na początku każdego rozwoju, także poetyckiego. Przygody opisywane w ich ăprzygodowychÓ wierszach są bardzo podobne, wręcz typowe. Bo przygodą podstawową jest życie w mrówkowcu, w kamiennych kręgach wielkiego blokowiska. Przygody następne wiążą się z wyjściem do kontenera na śmieci, gdzie ktoś napisał sprayem ăjedzcie i pijcie z tego wszyscyÓ, z pobytem na miejskim targowisku (lokalnym centrum kiczu), z nocnym powrotem z imprezy poetyckiej i obserwacją ăprzejścia podziemnego pod dworcem centralnym w katowicachÓ. I tak dalej, i tak dalej. A w tym ăitd.Ó mieści się cała gama naprawdę interesujących obserwacji, pikantnych szczegółów i celnych, dowcipnych point. Przygoda życiowa, ta najważniejsza, szukająca tożsamości istotnej i mocnej, wiąże się z przygodą poetycką, nakłada się na nią i jednoczy. Piszę, więc jestem. Ale jak piszę i co? Widziane opisuję. Jestem reporterem rzeczy i słów, stanów i sytuacji. Zanadto nie wymyślam, nie konfabuluję. Jakże daleko mi do Honeta i Różyckiego. Uważam, że prawdziwa poezja leży w bezpośredniości, w bezpośrednim olśnieniu zauważonym chwilowym stanem rzeczy. Rzeczywistość bez przerwy fabrykuje najlepsze koncepty i najciekawsze pointy. Trzeba tylko zobaczyć i zapisać, skondensować emocje i wyostrzyć wymowę. Oddać to wszystko językiem pełnym błyskotliwych metafor i pomysłowych porównań wchłaniających najświeższe obserwacje, najbardziej nowe aluzje i odwołania. Tak jak robi to Śliwka, jak Melecki, jak Siwczyk.

    Jeżeli pierwszą część książki Lekszyckiego, zatytułowaną ăsim cityÓ, potraktujemy jako opis przygód wrażliwego reportera lirycznego odbijającego się od kamiennych ścian infernalnego miasta, to drugą połowę tomu (ăsłodkie żaleÓ) można postrzegać w kategorii dokumentu zawiedzionych uczuć. Tak zrozumiałem ów przekorny podział wierszy na ăprzygodowe i dokumentalneÓ. Zauważmy, że wejście w świat ăstałych obrazów: blokowisk i dworcówÓ zaczyna się od wiersza mówiącego o wygnaniu, opuszczeniu ogrodu, w którym ăjak pies/ do ręki łasił się sad owocowyÓ. A pierwszą część kończy obraz innego azylu dla duszy udręczonej klatką miasta. Są nim góry pozostające niczym błogosławieństwo na samym dnie pamięci. W drugiej części w zasadzie porzuca się już ăobrazki osiedlowego gettaÓ łagodzone wizją możliwych azyli i schodzi się do wnętrza. Wiersze dokumentalne dotyczą rozpoznania siebie samego w związkach z innymi ludźmi, szczególnie płci przeciwnej. Ale Lekszycki nie pisze klasycznych erotyków, tekstów czule opiewających ukochaną. Zresztą, kto jeszcze dzisiaj pisze coś takiego, nie licząc grafomanów? A więc miłość jest tu albo trudna, albo niemożliwa, coś ją bez przerwy komplikuje; może bohater nie potrafi się zatracić i nadmierna samoświadomość psuje wszystko? Nie wiem. Nie jestem psychoanalitykiem.

    Największy jednak smutek wiąże się tu z upływem czasu, ze ăzmianami zmianÓ, z poczuciem klęski w niepełnych i niezrealizowanych związkach. Lekszycki jest lirykiem bolesnego przejścia: ustawia obok siebie kolejne fotografie i coraz rzadziej dworuje sobie z okrucieństwa czasu. Oczywiście, jego siłą jest żart w najmniej spodziewanym momencie, jakaś wybitna gra słów, ale naprawdę oryginalny jest tam, gdzie wyciąga wnioski z przemijania, a właściwie mijania się, nierozumienia i nierozpoznawania się ludzi. Oto ta, którą kochał w podstawówce, wygląda już jak jej własna matka i z powagą na zniekształconej twarzy pcha wózek wypełniony śpiącym bobasem. Tymczasem Lekszycki, ten wierszowy mały ălekszyckiÓ, pozostaje ciągle chłopcem, wolnym i bez zobowiązań, studiującym coś, piszącym wierszyki, bywającym na imprezach itd. Co się stało? Kto bez przerwy zamienia zdjęcia w tym albumie? Wolność, którą się adoruje, zderza się tu z drobnomieszczańską ăkoleją rzeczyÓ, koniecznością ustatkowania się i odegrania społecznie ustalonej roli. Nawet już ojciec bohatera... Przepraszam, to jest film dokumentalny, a więc Đ nawet już ojciec Lekszyckiego napomyka o tym, że marzy mu się wnuk i jeżeli syn chciałby w związku z tym nowy samochód, to nie ma sprawy. Z drugiej strony lękowi przed stabilizacją i normalnością towarzyszy poczucie pustki i braku, mówi się nawet o braku słów, którymi dałoby się opisać ciepło, jakiego mu brak. Coś za coś. Będziesz miał ciepło, jeżeli itd. Dlatego napisałem, że Lekszycki jest lirykiem drażliwego przejścia, bolesnego rozdarcia między pojedynczą wolnością a odpowiedzialnością za kogoś, zimną pojedynczością a możliwą do wyobrażenia ciepłą wspólnotą.

    Napięcie i żart. Drażliwość i gryps. Kpina i poważna troska o coś. O stan rzeczy i uczuć? Troska o kogoś. O dwudziestopięcioletniego, który wywalczył sobie pozycję tego, który naprawdę jest, gdy pisze wiersz. A z drugiej strony czuje pod sercem ów arktyczny chłód, na który nie pomoże nawet najlepiej napisany wiersz i wysoka pozycja na listach młodopoetyckich przebojów.

   

    Karol Maliszewski

   
    paweł lekszycki: wiersz przygodowe i dokumentalne.
    KARTKI. Białystok 2001.  


Od red.:

   

    Karol Maliszewski


    Urodził się w 1960 r. w Nowej Rudzie, gdzie mieszka do dzisiaj, pracując jako nauczyciel w szkole podstawowej. Pracuje dodatkowo w Kolegium Karkonoskim w Jeleniej Górze, wykładając współczesną literaturę polską. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Opublikował siedem zbiorów wierszy " ostatnie to "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach", Warszawa 1996, "Rok w drodze", Wałbrzych 2000 i trzy książki prozatorskie " "Dziennik pozorny", Sopot 1997, "Próby życia", Kraków 1998, "Faramucha", Kraków 2001. W roku 1999 ukazała się jego książka krytycznoliteracka pt. "Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy", a ostatnio druga książka tego typu, zatytułowana "Zwierzę na J. Szkice o wierszach i ludziach". Stale współpracuje z kilkoma czasopismami literackimi. Jest laureatem nagród: im. Marka Jodłowskiego (1994), im. Barbary Sadowskiej (1997), im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999), im. Josepha Wittiga (2001), dwukrotnie nominowany do "Paszportu Polityki".