Wiersze Nowe i historyczne
Jarosław Lipszyc




dokumentnie


jestem swoim zdjęciem
rozwalonym feerią
niedobłysków nieutrwalonego materiału
połyskliwej skóry papieru
przedartego na pół
metra pod ziemią zgniłego
wizerunku aż do strzępków kości
drzewiącego snem semanu trupa

jestem swoim zdjęciem z krzyża




apokalipsa przymierza

sen nasiąknięty starożytnymi nazwami
labiryntów dawno rozpadłych w łatwe odpowiedzi
każdego zdania żałując i oblewając się rumieńcem
szerokie uśmiechy noża na wilgotnej skórze
południe wyszło spod oczu i zamieniło pokój w ogród
grad promieni o których wiem bardzo dużo
dłużyzny onirii zaklęte w pomniki każdej powszedniości

wszedłem więc haszysz cichych stąpnięć
walący się na głowę strop krople ciepłe i delikatne
nie było tu już nic do zrobienia





dionizos się wiesza


teraz to mnie zajebiesz albo cię oszukam
dionizos zawiązuje na futrynie sznurek i oblizuje wargi
klękam i sączę bardzo obcy język
tej rozpusty bez rozumu nie zniosę puszczam
ostatecznie dionizos wiesza się
kręgosłup ucieka ze mnie szeregiem pereł zakładam
że sztywny płaszcz logiki a ja mięknę przed uderzeniami propagandy
twój język i moja ręka - z nasienia - chrzan
szara skóra świtu ja świdruję cię wzrokiem pusto






kineret

w tej gramatyce nie powstaną i nie porwą strumienie zdań
jordan wyssany przez pola i kratownice palm daktylowych
nudny jak pociąg podmiejski do spermy
ale nie znam innej gramatyki choć wyrzucałem twoje listy
mak zamiast ryżu - starannie uzasadnione onomatopeje na bagnie
nic poza rumieńcem opadających spodni
guzik jest najmniejszą z możliwych rzeczy jest w nim
guz i uzi poręczne do bliskowschodnich przedświtem przedświatowym





słowa na zamówienie

nie mów tyko pisz te słowa to pasza dla głodnych
mózgów zasłoniętych oczu wyciągniętych rąk
podpis na umowie o dzieła zebrane
i magazynowane w przepaściach myśli
między jedną a drugą cenną myślą cały świat jedności i drugorzędnych szczegółów
słowa na zamówienie które podejrzanie łatwo świadczą na naszą niekorzyść
cały sądowy świat który na razie odsuwamy jak po stole szklankę
wzrokiem
ogarniany i przytulany ciepłym światłem pochlebnych opinii
czarnych garniturów i bladych twarzy
słowa na zamówienie których lokalna sława daje prawdziwy komfort
zmywarki łóżka laserowej drukarki i spojrzeń
właśnie te słowa na to społeczne zamówienie podejrzanie łatwo przynoszące wymierne zyski
słowa na zamówienie które podejrzanie łatwo zamawiają rzeczywistość według tej jednej właściwej recepturki
potrafią spoić rozlatane kawałki światła na mur na beton
czekoladowy i mamałygę
nic nie znaczące słowa przekomarzanek płatanie figlów i labiryntów
słownych lub niesłownych ale nieźle płatnych
wystarczy się nie popisywać
i trzymać horyzont marzeń w zasięgu wzroku głosu węchu





się

w przepaść i
na miazgę słów słodkich jak ptysie
przecież mam starannie opracowane scenariusze radzenia sobie w sytuacji związku
tysiące słów ty mazgaju które zetrą z twarzy łzy
to wzruszające
ramiona otulą i zatrą to wrażenie
oczy uważnie patrzą szukając ratunku to się musi udać inaczej
próbuję pretensji hortensji rewerencji
krzyku bzyku łyku
jeśli
ciągle nie pomaga
rzucam





dykceja

i ten język wywiedziony prosto od mitry na pustostan który mebluję kropelkami śliny
krótkimi pchnięciami kłamię na górze zanim potłukę się o mur twarzy
i zanim rozbiję mur twarzy językiem na suszone cegły bez jak mi dasz
że już nic nie trzeba robić tylko patrzeć jak się z gliny wstaje
otrzepuje i idzie dalej






getto/głowa

tramwajem przez tę ulicę nawet w popszek
kiedy z góry atakuje niebo
skłon wyprost
ręce zaciskają się w pięści i myśl intensywnie
o emigracji wewnętrznej
a mów o paśmie sukcesów jakie stały się udziałem
lokatą terminową warstwą liminalną

przez te ulice
gdzie od dołu słychać głosy w języku który mógł być ale nie jest
zaumny i zadufany w sobie
niezrozumiały jak zakręca i skrzypi w ustach
piasek

i tego nie przes






hydra

a do najważniejszych należy rzeczy
dwoje twoich oczu w które trzeba patrzeć
równie uważnie by nie przeważyć szalki

aby nas nikt nie powiesił na szaliku

które trzeba głaskać spojrzeniami
łaskawie podrzeć na kawałki
po wszystkim by można było posunąć się
krok do przodu
kok do tyłu
twarz na wiatr

szem ulgatora bo hasłanie amalgama

stopionych w jedno czworo twoich rozpląsanych oczu
które patrzą jednakowo ważnie
i są tak samo uważne jak żądne
które czegoś chcą i kłócą się między sobą
które obsmerują mnie po plecach

sobie robi się największą krzywdę

wszystkie krzywdy które patrząc
w twoich dziesięcioro wysmaganych wiatrem oczu
widzę jak we własnej twarzy

sza






na skróty przez ciągle ten sam

mrowienie myśli o ludziach jak przemarsz
zmarszczonych brwi
zmęczonych wozów bojowych
piechotą przez twarz
które nie zostawią suchej nitki i mokrej plamy
zmęczoną i szarą i zszarganą
suche plamy obowiązkowej służby w ochronie
obstawioną am
pułki i chorągwie ciągle te same formy
bitne przegrane bo to słabość
nie wierzcie w komputery to tylko żołądkowa treść
przegrywają gdy stoi się
twarzą w twarz uderzyć i oprzytomnieć

tylko nam się wydaje że nic się nie
gryzie pod czaszką nurt
zmyśleń i wymyślań






zęby bolą

decyzje których nie można podjąć
podnieść głosu i wrzucić go do urny
do turynu któremu ucięto te i zlikwidowano zakłady
włoscy lewacy którzy jeszcze cudem żyją
miejskie guerille które dostarczą poetów ideologów
politycy którym zostaje się z wiekiem
w którym przestano pisać powieści
a po twarzach liże nas
liryzacja
rzeczywistości które zamkną nas w kotle i zjedzą
choć będziemy po ich stronie
część z nas wróci i przeprowadzi warsztaty integracyjne z ludożercami
z dywizjami decyzji
o podwiązaniu nasieniowodów i padnięciu na twarz przed kolejnym teoretykiem wrotek i przewrotów
26 frontów będzie podzielać nasze głowy

i każdy z nas będzie decydentem






1+1=11


za słowa która spada jak spadają ptaki
piszę sprzeczne zdania i nie ma jak i gdzie
zarządzić i zażądać
z zamysłu wytoczyć jak proszę grzecznie
sie wie

są wierne i zawsze mówią to samo
jak klocki którym kto? zabrał projektanta rojeń
sš wierne i zawsze mówią to samo nawet przed sądem

kiedy je połączyć nitką chirurgiczną
ostrożnie
sypią znajomych i moje sny
rozsyłają smsami i patrzą jakby mnie znały ale nie lubiły
lub nic takiego ale uśmiecham się na wszelki wypadek
przytulam szklankę do uszu i czuje jak mnie całuje językiem
ściana

dźwięku







gaz łzawiący

jesteś taka eteryczna
i płaczesz




Jarosław Lipszyc - dziennikarz, poeta. Autor dwóch tomików wierszy: "bólion w kostce" i "poczytalnia". Absolutorium w instytucie M. I. S. H. na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor pisma ăMebleÓ. Pracoholik.