Wiersze
Tadeusz Pióro





HWDP



,,Panowie, mamy gitarę i wszystkie teksty
okoliczności piękne oraz auspicje
ars longa vita brevis ...;.
Tymi schodami pójdziemy do nieba
i rurociągiem pełnym ruskiego szampana
spłyniemy w Alpy, jak raz na Sylwestra"
powiedział i dodał, ,,Jak chcą pić, niech płacą".
Więc wylałem miarkę za tych, co garują
strup piany na piasku wzdął się i zniknął
fali praktycznie nie było
pań faktycznie nie było
była gitara i śpiewnik
i dwuznaczne żądanie:
,,Proszę państwa dowody".
Rurociągowi nie robi się zdjęć.
Gdańscy antyterroryści mają nas w swojej opiece.

Ale noc jest nasza i nasze są mury
gdy rozchełstane gwiazdy estrady
połykacze noży i ognia
i kurwy chude jak żyletki
spadają nam z nieba, roniąc mokry piach -

zamurowało nas od ich numerów
i nienaganne maniery obróciły się w żart
za szybko, jak na mój gust, i na zawsze.
Na pewno? Nie, na zawsze.



POŁAĆ I SZUM

Jak autoportret w pękniętym lustrze
wyglądamy dziś na strzaskanych
mimo woli, w znajomych pozach
lekkiego uniesienia, zbędnej fatygi, snu
od początku do końca. Morze zaskakuje,
choć nie dziwi zmiennością - wszystko
o nim wiemy, piasek wiedział wszystko
nim go poczuliśmy w uszach i pępku,
pod paznokciami. Śnimy, że ktoś
nas widzi i pozujące morze - na pocztówkach
spotyka się mewy i latarnie morskie,
trafia się uśmiech zza lady baru
gdzie przez tydzień regulujemy
tryb życia by po roku wrócić
i szukać względów od nowa.

Nie dziwi, choć zaskakuje
pomnikowość zamków z piasku,
grodów, podgrodzi, kopczyków
i kajmanów, zagniecionych przez starców
i młodzież dla zabicia czasu -
jakby kładli klepsydrę na boku
zatrzymując ruch piasku tak długo,
aż spełni swą powinność morze.
Nasze powinności również spełni morze.

Tymczasem wszyscy są ,,zajadli w bycie"
już nie z Breughla rodem, lecz Boscha
realnym tylko na oko zmrużone
pod zadymionym szkłem. Doświadczenie
jest spustoszeniem, a przecież mamy
komplet, którego nikt nie ukradnie
nawet groźna dla duszy kamera.
W zaroślach pejzażysta maluje pustą plażę.

Może dlatego wyczekujemy zmierzchu
i głębszych ciemności. Nie dość w nas
szaleństwa dnia, otwartości na każdą
porażkę ani innych sztuk, wciąż
nieopanowanych, bo nawet noc
nie do nas należy kiedy o prawa
szczęśliwego ludu upomina się głos z estrady
i muzyczny prefabrykat smutniejszy
niż spojrzenie rybaka z zielonej
pięćdziesięciozłotówki. Tak nas kiedyś widzieli
a my ich, niczym profesjonalni prorocy
w laickich salonikach Port-au-Prince.

Patrzymy w stronę Rozewia: zieleń
przylądka tworzy kontur lokomotywy tgv
przechodząc czasem w profil małej Godzilli
-- tak trudno być sobą bez odległych
skojarzeń. Nocne rozbłyski latarni
jak uderzenia czystego serca oddają nas
fikcjom, czyli edukują - wracając do hotelu
przez ludne zarośla nabieramy pewności siebie
którą jutro oddamy zimnej wodzie.
I tak jak mewa zjada z piasku strzępy
cukrowej polewy orzeszków
zadowoli nas kupka śmieci po cudzej uczcie
jeśli słodkie orzeszki można nazwać ucztą.




ŚWIATOWA STOLICA POEZJI

Kraków naturalnie
nawet na pierwszy rzut oka
bliżej pokrytych mgiełką gwiazd
wydziela opiekuńczą woń - ton powagi
w całkiem familijnej ironii
bez pogańskich pałaców kultury
baśniowych fallusów innych miast
łatwiej wyczuć własne osiągnięcia
niemal tak wyraźne jak przychylność śmierci
pod arkadami mniej znaczącymi
marne barwniki zaciemniają hasła
na T-shirtach kładą dowcipy rysunkowe
strugają zamiary aż zostaje z nich pył
hochsztaplerskie prochy wystawione na sprzedaż
w małych paczuszkach relikwie czasu
o którym lepiej zapomnieć

Ktoś porównał ten katolicki Disneyland
do rakiety balistycznej która miała w nas trafić
lecz zgubiła trop lub zapomniała na śmierć

Czujesz że jednak spadnie?

Poświst hord mongolskich słychać
w sambach granych na przekór
tradycyjnym formom kultury muzycznej
przez seksownych Brazylijczyków z importu
a poezja unosi się w powietrzu
i małe skanseny rosną w suterenach
na polu podrygują niedźwiedzie
dziki kręcą się na rożnach
wydawcy skręcają jointy o świcie
poeci śpią w różowiutkich śpiworach
wstając od czasu do czasu na mały
spacer wzdłuż krawędzi z katalogu
lub tylko w zarośla i z powrotem


3 luty 2002





Tadeusz Pióro (ur.1960 w Warszawie) jest autorem Okęcia (Warszawa 1993) Wierszy okolicznościowych (Lublin 1997) Syntetyczności (Legnica 1998) Woli i ochoty (Legnica 2000) i Infinite Neighbourhood (Cambridge 2000) oraz współautorem (z Kubą Koziołem i Andrzejem Sosnowskim) Domu bez kantów (Chicago 1992). Mieszka w Warszawie, wykłada w Instytucie Anglistyki UW.