Casting czy przetarg?
Michał Kasprzak



    Najciemniej pod słońcem. I nuda pod żarówką. A źródłem nudzenia nucenie. Wszyscy palcujemy po tej samej oktawie. Piszemy inaczej, jeździmy innymi liniami prądowymi, ale chodzimy po tych samych przejściach. W poprzek. Oddaleni, lecz równolegli. Jak na nas z góry spojrzeć, to nie ma co Đ autowydalanie. I teoria literatury zanimalizowała nas jakoś telepatycznie i węszyć potrafimy wszyscy za tym samym. Katar na-sienny. Potem kiełkowanie. Zazdroszczę Igorowi Stokfiszewskiemu umiejętności kontekstualnego Đ w aspekcie psychologicznym i kulturowym Đ projektu interpretacji, zazdroszczę aparatury do taplania się w bebechach podmiotu. I Maliszewskiemu zazdroszczę efektów tej niekiedy histerycznej wręcz dyferentyzacji. Niepobożne zachodzenie języka młodej literatury od tyłu. Albo od dołu. I klasyfikowanie bohaterów zamiast oderwanych/oberwanych tekstów zaczyna być jakimś rozwiązaniem. I nienajgorszym chyba, żeby nam twarzy nie pozacierało i byśmy nie popadli w literacką agorafobię.


    Tadeusz Dąbrowski dość przypadkowo staje się ofiarą moich zmaz krytycznoliterackich. Po prostu brakuje palców i na czym teraz liczyć? A na co, to już w ogóle, co za pytanie...


    Czytam sobie "Mazurek" i nudzę się cholernie. I nucę sobie "jeszcze nie zginęła, póki my się nudzimy", bo przynajmniej może coś innego do powiedzenia zostało, ponad tą asymilacją. I im dłużej czytam, tym więcej czuję, rozumiem, zespalam się, spełniam, orgazmy kolejny raz popełniam i im bardziej mnie bierze, tym nudzę się głębiej. Nudzę się, że my tak już mamy wszyscy, tak stosunkowo grupowo się spełniamy. A co gorsza, każdy czuje z osobna. I korci mnie pytanie, czy czuć nas nauczono, czy to zboczenie polonistyczne, czy znów metatekst wojnę nam wypowiedział, zwracając nas przeciwko sobie, a my się nabieramy na tę potyczkę, choć jedynie tacy patyczkujący jesteśmy...


    Mam na myśli kryzys, jakiego Dąbrowski doznaje w ostatnim tomiku, a dokładniej w części II/1. tejże książki (notabene powinien na stronie 28. poprzestać, zamiast serwować zupę, do jedzenia której oferuje co najwyżej pałeczki ryżowe), czyli świadomość niewydolności (niewydalności) siebie w pantekście, rozmycia i rozsprośnienia podmiotu. Ten z kolei okazuje się meta-podmiotem, tytułowym zakładnikiem, zdeterminowanym przez jakieś reguły, system, czy nawet zakładką w tomie życia, informującą o miejscu, w którym ostatnio przerwało się lekturę. Czytany i czytający. I istniejący tylko tak lokalnie, właśnie miejscowo. A zamiejscowo znieczulany. Ciągły wierzyciel, wyznający przed sobą: Przegrałem dwanaście miłości // (...) i teraz / będę musiał pożyczyć. A miłość jest u Dąbrowskiego jednym z supłów pętli sprzężania zwrotnego, warunkującej jakąkolwiek bytowość. Chociaż chodziłoby nie tyle o uczucie, co wymiar cielesny. Tylko w zespoleniu można zaistnieć (a właściwie Đ zajść). Nie pomiędzy, ale na styku, ale w: Miłość / jeżeli jest to jedynie / na styku nas, bo między jest jedynie mówienie. Już sam tytuł wiersza Đ "pęknięcie" Đ odsyła do Brach-Czainy i jej "Szczelin istnienia". Byt ukrywa się w szparach: Wniknięcie Đ jako utożsamienie z rzeczywistością przenikaną i poznawanie przez bycie w niej przekształcające się w bycie nią Đ pozwala ostatecznie, by ze środka dziejącego się bytu podjąć czynność współtworzenia rzeczywistości przenikanej i istnieć współtworząc ją. Zatem Ricoeurowska koncepcja ontologicznego konstytuowania się "wobec" zaczyna już szwankować na rzecz upodmiotowienia się "w". Ale i ono pozostaje zaledwie chwilowe Đ daje się traktować bardziej w kategoriach obecności niż bytu, i to nieszczerej, skoro sporadycznej. Wytworzona sytuacja przesądza o podmiotowości na modłę HumeŐa, czy raczej wyklucza istnienie jakiegokolwiek spójnego "ja", co stanowi trzon redukcjonistycznej koncepcji powyższego filozofa: zawsze natykam się na jakąś poszczególną percepcję tę czy inną, ciepła czy chłodu, światła czy ciemności. (...) Nie mogę nigdy uchwycić mego ja bez jakiejś percepcji i nie mogę nigdy postrzegać nic innego niż percepcję. (...) Wyobrażamy sobie fikcyjnie, ażeby właśnie usunąć przerwy, że percepcje naszych zmysłów istnieją nieprzerwanie, i uciekamy się do pojęcia duszy, jaźni i substancji (cyt. za: Adam Węgrzecki, "Zarys fenomenologii podmiotu"). Z lektury "Mazurka" także wynika, że po prostu przytrafiamy się sobie, tacy ontologicznie lokalni jak u Avenariusa i Macha Đ ograniczeni do "kompleksu wrażeń", który sam w sobie zdaje się być niczym więcej, aniżeli prostą ich sumą czy pewnego rodzaju "zagęszczeniem" (op. cit.). A poza tym tłustym czwartkiem i poza wszelkim / świętem Đ mówi poeta Đ dysponujemy metaforami, które bardzo są nieuczciwe, czy raczej jesteśmy przez nie dysponowani i funkcjonujemy na ich poziomie, w Foucaultowskim strumieniu struktur gramatycznych (a więc i myśli), bez zanurzenia w bycie, tylko czasem przez ten byt polizywani. Bo rzeczywistość stekstualizowana pozostaje i u Dąbrowskiego takim naiwnym chłopcem do bicia, który wyrywa pejcz z rąk swego oprawcy i rusza na wzrastające przed nim widmo libido (tak pewnie potoczyłaby się akcja obrazu Dalego). I dochodzimy do sedna: nietrudno zrekonstruować tę świętą trójcę, która przecież jest jednością, trójcę zstępującą z wyżyn na Dąbrowskiego i innych grających w tym serialu. Słowo-ciało-byt. Sprzężanie zwrotne. Czy bardziej Đ nakładanie się warstw. Byt pod trzema postaciami. Te dwie pozostałe warunkują go, więc uniemożliwiają, bo chociaż łączy nas / miłość Đ anonsuje następca Wybickiego Đ to rozdziela milenium. I odnoszę wrażenie, jakoby ową świadomość zepsutego wyrażania poeta fatalizował w realną siłę sprawczą (czy anty-sprawczą), rozpuszczającą rzeczywistość. zmuszony do wyboru / między słowem a / ciałem rozkwitającym próbuje się chyba przebić przez ciało do słowa, operując pacjenta od środka do zewnątrz (zabieg odwrotny, niż jakiego dopuszczają się inni bohaterowie sagi). Ale te ciała, te skorupy kruszą mu się między narzędziami i bynajmniej nie powstaje z tego kruszec. w dodatku perspektywa podwórkowa (zewnętrzna) co i rusz narzuca się z całą swoją bezwstydnością: zwrócić, wzruszyć i poruszyć metaforą to odpryski owej zaprzepaszczonej prajedni, na których wspólną etymologię wskazuje podobieństwo brzmieniowe. I wszystko to się tak niby kołem zębatym toczy jak robak: ciało chore bo obecność nieszczera, obecność nieszczera bo metafory nieuczciwe (...) poza wszelkim / świętem. I vice versa. Ważne jednak, jaki kierunek dziobania obierzemy. Mimo braku ekwiwalentyzacji nomenklaturalnej, mimo nieprzekładalności na język i bełkotu ciała (Masz otwarte, nic niemówiące oczy / i takie same usta. Nie dajesz się do niczego porównać), mimo niedotykalności do żywego, Dąbrowski zdaje się skłaniać właśnie do pryzmatu pozatekstualnego i wtórnego werbalizowania rzeczywistości w istniejących już pojęciach, od strony dziania się. Być może stąd tyle faktografii i biografistyki, stąd sytuacjonizm komentowany w kategoriach filozofii języka (czy ujmowany), ale językiem opisowym, reportażowym, zanurzonym w relacjonowaniu doznań. I dwie strony bębenka. Od góry sztywna blacha czołgowa naiwnego epistemologicznie tekstu, od dołu tektura cielesności. Kierunek spadania: w górę. I wyjście przez szyber dach. Stąd brak abstrakcji i zbędnej teoretyzacji, jakimi epatują wiersze Gutorowa. Emancypacja niespreparowanej realności. Paul de Man w "Oporze wobec teorii" pisał o generowaniu takich pustych foremek piaskowych następująco: bardzo trudno jest uniknąć pojmowania modelu swej przeszłej i przyszłej egzystencji jako zgodnego z modelami czasu i przestrzeni, należącymi do fikcji literackiej, a nie do świata. Nie oznacza to, że fikcja literacka nie stanowi części świata i rzeczywistości Đ jej wpływ na świat może być zbyt duży, byśmy mogli czuć się bezpiecznie. Dąbrowski zawraca ten potok (bądź przynajmniej przewija do tyłu na podglądzie) i przepuszcza go przez konkrety. Te, jako doświadczalne, mają chyba ociekać potencjalną istnością i znajdować swoje suszarki (czyli gotowe pojęcia, które mogą zostać zamieszkałe ponownie od strony komina). Tak sobie wyobrażam. Jakieś falowanie równoległe. I tylko z jednej można odbić na drugą. Inaczej popada się w aporie i umieszcza wewnątrz panrelatywnego bytu: Dotknąłbym / napiętej skóry jeziora, lecz to napięcie istnieje / naprawdę poza dotykiem. Ale przekorne to istnienie!


    Już się cieszyłem, że taką zdynamizowaną literaturę mamy, że ledwo co Stokfiszewski opublikował w "Ha!arcie" swój dziennik sprzed pół roku, a tu rzeczony Dąbrowski do dolnej szuflady nie pasuje. Autor "W amoku" pisze: ja barbarzyńców było w sposób naturalny tożsame z materią świata. było na wskroś materialne. nie mogło dostać imienia bez postawienia w tym wypadku skontrastowania z naokolem. to jest jakoś tam oczywiste. i nieustannie obecne choćby u dąbrowskiego. Z omówionej przeze mnie części "Mazurka" wynika, jakoby poeta skoncentrował się nagle w innym obozie. Jakoby celował z okopów ponowoczesności. Tylko co z resztą książki? Drobniaków nie trzeba. Czy to się da chociaż wypalić? Może gdyby inny format...


    Jaka zwartość w zawartości? Mijam trzydziestą pierwszą stronę i albo rozproszony autystyk (ważne zostaje // w nas i nie może / znaleźć ust), albo skinderyzowany podmiot reminiscencyjny rodowodem z debiutu Đ "Wypieków" (Babcia prowadzi sklepik z dewocjonaliami i / wczoraj, całkiem za nic, dała mi świętego / Franciszka, wiedząc dobrze, że mam Jezuska i / błogosławioną siostrę Faustynę z tej samej serii), albo barbarzyńca z "e-maila" (jestem wilgotny, ona / też jest wilgotna, więc mogę / do śmierci sobą pocierać / o jej draskę i nic // nie zaiskrzy), albo tautologer na miarę Siwczyka (słowo daję słowo / po to by nie dać ciała // i daję ciała). Wszystko takie na żywca, po żywcu, żywicą oblepione, przyplute. I schnie długo długimi porami lata. Zastanawiam się, czy to melanżowanie nas nie jest odpowiedzią na wszelkie klasyfikacje, jakie poetę dotknęły ze strony krytyków. Na zasadzie: napiszę książkę ponowoczesną, ale nie obrażajcie jej tym terminem. Więc dorzucę parę odmiennych egzemplarzy, parę kopii, parę nieupranych skarpet z przeszłości i radźcie sobie teraz z przegródkami, stolarze! nowa rudo, uciekam! / w ostatniej chwili taki / na twojej skórze odsłonił / mi się napis: "Żądasz // czystości Đ zachowaj ją / sam" Đ czy to nie aby do per Maliszewskiego skierowane, do tego żywego symbolu wszelkich per-iodyzacji i zaliczeń (notabene, panowie, nudzi mnie, jak ktoś z was znowu posługuje się Maliszewskim jako frazesem. Pora dojrzewania choinek!)? Wreszcie podsumowań tu jak na napar z melisy: ja już mam wiersze / o wszystkim napisane Đ wcina nas autor Đ chyba trzeba przeżyć / życie żeby wiedzieć / jak to złożyć trzeba / odpracować własną / śmierć by się dowiedzieć / jak ułożyć życie. Więc etapy, lecz naprzemienne, o wysokiej częstotliwości. I niepewność. I brak rozstrzygnięć w literaturze i rzeczywistości. Zaciemnianie i story na okna. Po przeczytaniu "Mazurka" jestem politożsamy niczym jego bohater. I wiem już tylko tyle / ile wciągnę, a jako krytyk dociągnąć muszę i... urywam. Niedomknięty pozostaję, gotów na szereg zabezpieczeń. Jak ta książka. Afatyczna i wielości imion. Mówiąca o sobie spoza siebie. Pozostaję i casting albo przetarg ogłaszam na pytanie tytułowe...


   Michał Kasprzak Đ ur. 1981 r., Poeta i krytyk. Obecnie studiuje polonistykę na UW. Współpracuje z czasopismami Studium, Ha!art. oraz Meble.